🔥 Narodziny Studni – nasze miejsce nad Sołą
Nie wiem, czy też tak masz, ale czasem trafiasz w miejsce, które od razu staje się twoje. Nie przez to, że masz do niego klucz, ale dlatego, że czujesz, jakby czekało właśnie na Ciebie. Tak właśnie było z tą dziką, szeroką plażą nad Sołą, na którą trafiliśmy przypadkiem. Bez planu. Ot tak, wędrując wzdłuż rzeki, szukając ciszy i przestrzeni.
![]() |
Początki Studni - jeszcze w fundamentach ;) |
Soła w tym miejscu zupełnie nas zaskoczyła – rozlała się leniwie, tworząc coś na kształt płytkiego rozlewiska. Można było wejść do wody w butach i nie przemoczyć skarpetek. Nigdy nie widziałem jej tak szerokiej i spokojnej. Większość zna Sołę z bardziej rwących odcinków, ale tutaj wyglądała jakby zapomniała, że kiedyś była górską rzeką.
Zatrzymaliśmy się, poszliśmy boso po kamieniach, przysiedliśmy na brzegu i – jak to zwykle bywa – pojawił się pomysł na ognisko. Zamiast jednak klasycznego kręgu z patyków i paru kamyków, zaczęliśmy kombinować. Kamieni było pod dostatkiem, więc ułożyliśmy z nich wysoki krąg – taki komin z otwartym środkiem. Kiedy zapłonęły pierwsze gałązki, od razu wiedzieliśmy, że to nie jest zwykłe ognisko. To coś więcej.
Nazwaliśmy je „Studnią”.
Płomień w środku otoczony kamiennym kołnierzem wyglądał jakby wyrastał z wnętrza ziemi. Dym nie rozchodził się chaotycznie, tylko wznosił się w górę jak z jakiegoś leśnego czaru. Zorientowaliśmy się, że zupełnie przypadkiem zbudowaliśmy coś bardzo praktycznego – taka konstrukcja nie tylko wygląda efektownie, ale też działa jak naturalna osłona przeciwwietrzna. A do tego zatrzymuje ciepło, dzięki czemu przy ognisku było naprawdę przyjemnie.
Później doczytałem, że takie „kominowe” ogniska to klasyczny trik survivalowy. Używa się ich przy rzekach, gdzie wiatr potrafi zdmuchnąć zwykły ogień w sekundę. Tylko że my do tego doszliśmy sami – z nudów, z potrzeby chwili. I to właśnie było w tym wszystkim najlepsze.
Zrobiliśmy kiełbaski, zagrzaliśmy dłonie, pogadaliśmy o wszystkim i o niczym. O tym, jak szybko pędzi czas, o tym, kto kiedyś zgubił klapek w rzece, o tym, że takie miejsca są dziś na wagę złota. I że coraz trudniej je znaleźć.
Nad nami szare niebo, przed nami rzeka, a za nami... cisza. I to było najpiękniejsze. Cisza bez filtrów. Żadnych ludzi, żadnych samochodów, żadnych powiadomień na telefonie. Bo tu zasięg znika jak ręką odjął. I dobrze.
Soła jak z dzieciństwa – płytka, szeroka i niekończąca się. |
W tamtej chwili poczuliśmy, że „Studnia” to nie tylko nazwa ogniska. To nazwa miejsca. Nasza baza wypadowa, do której wraca się po więcej spokoju. Po więcej rozmów. Po więcej chwil, których nie trzeba fotografować, bo zostają w pamięci.
To miejsce jeszcze nie raz wróci na bloga. Czuję to.
Komentarze
Prześlij komentarz