Pechowe były te ostatnie dni
W piątek, bez większych zmartwień, udałem się do bankomatu, jak co miesiąc, po gotówkę. Wyciągnąłem z portfela kartę, wsunąłem ją do bankomatu, wpisałem pin, wybrałem kwotę, lecz... "trwa realizacja" - i nic. Poleciały reklamy, a ja ani karty, ani pieniędzy nie dostałem.
Zdenerwowałem się, bo wiedziałem, że czekanie na nową kartę trochę potrwa, a ja zostałem bez gotówki na ten dzień. W obsłudze banku powiedziano mi, że dopóki bankomaty należały do sieci tego banku, to wyjmowano karty i zwracano klientom, jednak teraz obsługuje ich euronet, i karty zatrzymane są automatycznie cięte przez mechanizm "kapliczki".
W drodze do domu główkowałem, jak to możliwe, że moja karta została zjedzona, przecież wszystko z nią było w porządku. Wpadłem do domu, otworzyłem portfel, aby sprawdzić, czy na pewno zabrałem odpowiednią kartę. Patrzę, a tam moją ukochaną kartę do V Banku leży sobie spokojnie pośród innych.
No dobrze – pomyślałem – jeśli ta karta jest w portfelu, to jaka karta została zjedzona? Po chwili już wiedziałem, że strawiona została karta do Fortisa… były tak podobne do siebie, że omyłkowo zabrałem tą do F Bank. Mała strata… Karta była nieważna, a konto już nie istnieje… to wyjaśnia wszystko.
Sobotnia odskocznia... Andy przyszedł z procentem w korkowanej butelce, do tego dwa piwa i nieodzowne chipsy plus sos. Pod wieczór pojawiła się też i Żelazna. Śmianie, żartowanie, dzielenie się smutami etc.
Niedziela - pechu ciąg dalszy. Trzynasty… i chociaż uważałem, że takie przesądy mnie nie dotyczą, to muszę przyznać, że coś w tym jest. Miałem jechać z samego rana do Krakowa do dziadka, który obecnie jest w szpitalu i czeka na operację zastawki serca. Wszystko się jednak trochę powikłało (auto jedno a chętnych do dziadka wielu), pomyślałem, że odwiedzę go następnym razem i wysiadłem w Wadowicach, aby zaskoczyć Patryka w domu… oj zaskoczyłem.
Chociaż się umawialiśmy na dziś, to nie przypuszczał, że to będzie o takiej wczesnej porze. Ledwo co wstał… rozespany w dodatku na kacu i to nie tylko alkoholowym, ale i moralnym. Jak mi potem oświadczył z winą w głosie… - właśnie tej nocy zdradziłem. Był naprawdę przygnębiony, a jeszcze z takim poczuciem winy nigdy go nie widziałem.
Popołudniu pojechaliśmy do sklepu, bo chciałem sobie kupić odświeżacz powietrza i przy okazji coś do jedzenia. Miało być zero alkoholu, ale wróciliśmy z półtora litrową Sophią. Po powrocie, po jakimś czasie okazało się, że Patryk zgubił telefon… Po gorączkowych poszukiwaniach telefonu jak nie było, tak nie było. Po przeanalizowaniu wszystkich wydarzeń od momentu, kiedy trzymał go po raz ostatni w ręce doszliśmy do wspólnych wniosków, i padło realne podejrzenie na pewną młodą „damę”. Jest to zbyt skomplikowane, aby roztrząsać to w tym miejscu. Krótko: telefon prawdopodobnie się znajdzie, a gwizdnięty został na złość.
Wieczorem poszedłem na autobus, aby wrócić do domu. Miał jechać coś 21:30, ale rozkład się zmienił i… okazało się, że pojechał o 21:20, a następny w stronę Bielska-Białej mam dopiero o 23:00. Wrócenie się do Patryka nie miałoby żadnego sensu, ale… przesiedziałem u niego może z 20 minut, i znów musiałem gnać na dworzec. Zmarznięty, z bolącymi nogami od nabitych kilometrów podczas spacerku po mieście, wyjechałem z Wadowic o 23:00. Teraz marzyłem tylko o swoim łóżku…
Komentarze
Prześlij komentarz